O mnie

Moje zdjęcie
Ta... Ta, która czyta tyle książek, na ile pozwala wolny czas. Ta, która kocha pisać i zamierza podąrzać w tym kierunku. Ta, na którą wołają czarna, czorna i tak dalej. Ta, która się wyróżnia...

środa, 16 marca 2011

|002| Linkin Park - A Thousand Suns

Zespół Linkin Park, w którego skład wchodzą:
Brad Delson – gitara (1996–)
Mike Shinoda – wokal, MC, instrumenty klawiszowe, gitara rytmiczna, gitara basowa, wiolonczela, grafika, fortepian (1996–)
Chester Bennington – wokal, gitara (1998–)
Rob Bourdon – perkusja, fortepian (1996–)
Joseph Hahn – DJ, pianino, reżyseria, scenarzysta, grafika (1996–)
Dave "Phoenix" Farrell – gitara basowa, wiolonczela, gitara, chórki (1996–1999, 2001–)
stworzyli nową płytę ,,A Thousand Suns'', która w ciągu miesiąca od premiery zyskała status złotej płyty.
Czy naszym zdaniem zasłużyła na to miano?
Ja osobiści bardzo długo czekałam na tą płytę i gdy wreszcie pojawiła się ona w sklepie, byłam pierwsza w kolejce po nią. Myślałam, że będzie to coś bardzo dobrego, wręcz genialnego! Widziałam tyle zapowiedzi płyty, reklam... A tu... wielkie rozczarowanie.
Nie było to, na co czekałam. Płyta ta jest płytą przeciętną. Nie można o niej powiedzieć, że zespół zrobił na niej mocno rockowe piosenki, bo byłoby to kłamstwo. Większość piosenek podchodzi pod elektro, natomiast znajduje się na niej też kilka piosenek z gatunku rocka alternatywnego.
Pamiętam, że zaraz po premierze na Internecie utworzyła się wielka dyskusja odnośnie płyty. Zagorzali fani Linkin Park (w tym także ja) byli rozczarowanie, wręcz źli, że tak wspaniały zespół, który nagrał chyba wszystkim znaną piosenkę ,,numb''(doczekała się także przeróbki ,,numb encore'') oraz ,,faint'' (którą podkładano do programu iluzjonistycznego ,,52'') mógł stworzyć tak słabą płytę.
Przecież grupa ma na tyle dobrego wokalistę, gitarzystę i perkusistę, że mogli spokojnie nagrać coś z ,,powerem''! Chester mógł się trochę bardziej powydzierać! Rob więcej potłuc w tależe, a Brad mocniej i częściej pociągnąć za struny swego sprzętu! Wszyscy fani wiedzą na ile ich stać po krążku ,,Meteora'', której nie powstydziły się puszczać jedne z najsławniejszych stacji muzycznych!
To nie jest tak, że płyta jest beznadziejna, (bo nie jest!), ale nie jest taką, jakiej oczekiwaliśmy.
Przesłuchałam ją od początku, do końca, od środka przez koniec do początku, nawet w spowolnionym tempie, a jednak nie mogę znaleźć tego ,,czegoś'' we wszystkich piosenkach.
Na dobrą sprawę płyta może zadowolić także tych, co słuchają hip-hopu, gdyż w ,, Blackout''  jest bardzo dużo rapu. Tę piosenkę mogę także uznać do jednej z moich ulubionych, gdyż jest w niej szczypta darcia się, a tego nie może zabraknąć w żadnej, uznawanej za bardzo dobrą, piosence rockowej.
,,Warto zwrócić również uwagę na teksty. Chester Bennington nie roztkliwia się już nad własnym losem, lecz śpiewa o rzeczach dużych i ważnych, kwestiach politycznych i społecznych. Zresztą tytuł, który pochodzi z wypowiedzi "ojca bomby" atomowej, J. Roberta Oppenheimera stanowi doskonałą wskazówkę.’’ (http://muzyka.wp.pl/)
Na koniec pozwolę sobie zacytować kilka opini na temat krążka.
,,Fakt, mocno chłopcy odjechali. Szacunek mój mają zapewniony, że nie bali się zerwać z dotychczasowym wizerunkiem. Dojrzała, fajna, nietuzinkowa płyta. Nie dla wszystkich do przełknięcia.’’ (mimoz)
,, Linkin Park był jedną z ciekawszych grup młodszego pokolenia - energia, która kipiała na ich pierwszych płytach była zaraźliwa, ich koncert w Polsce był jednym z ciekawszych wydarzeń muzycznych, według wielu osób przyćmił wręcz koncert Pearl Jam, gdzie Linkin Park grało jako support, ale to co zrobili na ostatnim albumie... Jesli ktoś uważa, że jest to świeże, nowatorskie i jednocześnie jest odejściem od mainstreamu to chyba ma niewielkie pojęcie o muzyce... Ostatni album jest banalnie powtarzalny, nudny, eksperymenty z elektroniką i nowymi brzmieniami wypadają wręcz karykaturalnie. Linkin Park stracił swój pazur, młodzieńczą świeżość, teksty trącą banałem, są dobre dla emo-pensjonariuszek... Zawiodłem się bardzo... płyty nie polecam...’’ (bayazed)
Jak już można zauważyć opinie o albumie są różne – i co wolą lżejsze brzmienie są na tak, tym co mało mocnego rocka – nie.

poniedziałek, 21 lutego 2011

|001| Evanescence - The Open Door "Together Again"

Album ,,Together Again''  zespołu Evanescence, w którego skład wchodzą:
  • Amy Lee – wokal, instrumenty klawiszowe (od 1995)
  • Terry Balsamo – gitara prowadząca (od 2003)
  • Tim McCord– gitara basowa (od 2006)
  • Will "Science" Hunt – perkusja, programowanie (od 2010)
  • Will Hunt – perkusja (2007, 2009, od 2010)
jest drugim, wydanym trzy lata po debiucie "Fallen''.
Autorem tekstu jest między innymi Amy Lee z Terry Balsamo.
Płyta obejmuje 13 piosenek, z czego jedna została wyróżniona przez Grammy Award for Best Hard Rock Performance i jest to piosenka ,,Sweet Sacrifice".
Mocną stroną krążka jest doskonały wokal Pani Lee i gra na perkusji Will Hunta, którzy dodają temu energii i nutki mroku, natomiast zespół nie może się pochwalić słowami piosenek, gdyż w każdych, a przynajmniej przeważającej większości, występuje upadła miłość, co po pewnym czasie staje się nudne.
Co innego śmierć, a co innego miłość, która doprowadza do depresji - tak samo jest z tekstami -  wsłuchując się w nie, traci się ochotę do walki o miłość.
  Zapoznając się ze zdaniami innych o tej płycie wnioskuję, że są one mieszane, chociaż jest więcej dobrych, aniżeli złych o niej opinii.
Godną ,,zacytowania'' jest opinia Wojciecha Kozicki:
,,Evanescence, band z Little Rock, którego podstawą jest charyzma twórczego duetu Lee – Moody, to nietuzinkowe zjawisko, które spłodziło jeden z najlepszych rockowych krążków ostatnich lat. Jednak dopiero druga płyta "The Open Door" to nie lada test dla Evanescence, gdyż Moody opuścił szeregi grupy. Tym samym główną bohaterką stała się urocza Amy Lee. Jednak nie tylko wdziękiem urzeka ta panna, lecz także głosem i grą na instrumentach klawiszowych, których znacznie więcej jest na "The Open Door", niż na debiucie. Jak to w przypadku Evanescence, na nowej płycie ostre granie o nowoczesnych ciągotach przeplata się z onirycznymi motywami. Pojawiające się smyki i subtelne klawiszowe plamy skutecznie podsycają emocje. Jeżeli chodzi o teksty, to są one swoistym zapisem palety uczuć dorastającego człowieka. Niestety, tym razem liryczny poziom płyty często popada w banał. Gitary tną aż miło, choć nie uświadczymy karkołomnych wygibasów na gryfie, brzmienie jest wyśmienite. Jest w tym pazur i szaleństwo, pojawiają się psychodeliczne odjazdy. Jednak artystycznej wyrwy po Benie, nowy wioślarz nie zapełnił, a wręcz skierował płytę na bardziej miałkie tory, grając wtórne i nudne riffy. Fundamentem debiutu były niesamowite melodie, których na "The Open Door" jest jak na lekarstwo. Co prawda takie utwory jak "Sweet Sacrifice", "Call Me When You're Sober", "Snow White Queen" czy "Lithium" są nawet ciekawe, ale do rewelacyjności brakuje im zatrważająco wiele. Reszta, czyli np. "Your Star", "Cloud Nine" (z przesterowanym głosem Amy) czy nieudana ballada "Good Enough", to typowe granie na jedno kopyto, bez polotu i wyrazistości. Tym samym rewolucji "The Open Door" nie uczyni, ale wpadnie na długo w niejedno ucho i osłodzi niejednemu słuchaczowi życie. Jest do płyta dobra, ale jeśli postawimy ją obok "Fallen", do którego mnóstwo tu płytkich nawiązań, to wypada bardzo blado. Tak więc, płyta "The Open Door" to raczej desperacka próba przebicia się głową przez zamknięte drzwi... '', który mówi nam o tym, że połowa płyty jest dobrze wykonana, a druga jakby zespołowi się śpieszyło, pociągnięta ,,z kopyta''.
Nie będę specjalnie zachęcał do zakupu płyty, pomimo tego, iż tenże zespół jest jednym z moich ulubionych.
Płyta jest tylko w części żywa i wartka, a więc nie kalkuluje zakupić się jej w całości.
Zawsze możemy zastanowić się nad wykupieniem piosenek z... muzodajni?